Do pewnego momentu miałem nadzieję, że kwestię ewentualnej odpowiedzialności karnej Cezarego Grabarczyka wyjaśnią powołane do tego organy. Ta nadzieja zgasła we mnie, kiedy dowiedziałem się, że od sprawy odsunięto prokuratora, który chciał postawić byłemu ministrowi zarzuty, a jego następca po błyskawicznym „zebraniu dodatkowego materiału dowodowego” zrezygnował z zarzutów. Dziś już na nic zdadzą się zapewnienia prokuratury, że odsunięcie nie miało związku z chęcią ich postawienia ani oświadczenia Grabarczyka, że nie wpływał na prowadzących śledztwo. Jeszcze śmieszniej brzmią tłumaczenia, że przecież Grabarczyk jest byłym snajperem, więc nie musiał uciekać się do nielegalnych sposobów, żeby egzamin zdać. Mleko się rozlało. Państwo polskie pokazało obywatelom po raz kolejny, że rządy PO to władza pozbawiona moralności, skrupułów, zasad etycznych i standardów. Wiarygodność prokuratury, policji, polityków spadła do zera. Jak do tego doszło?
Cezary Grabarczyk wystąpił o pozwolenie na broń. Poddał się standardowej procedurze, która poza innymi wymogami przewiduje również dwuczęściowy – składający się z części teoretycznej i praktycznej – egzamin. Cezary Grabarczyk – prawnik, ówczesny wicemarszałek organu stanowiącego w Polsce najwyższe prawo, a do niedawna Minister Sprawiedliwości RP – podszedł tylko do egzaminu teoretycznego. Praktycznego nie zdawał, choć wiedział, że taki jest wymóg. Mimo tego otrzymał stosowne zezwolenie, co nie zmusiło go do żadnej refleksji nad niedopełnieniem procedury ani tym bardziej zainteresowania sprawą odpowiednich organów. Nad faktem, że dostał pozwolenie nielegalnie, przeszedł do porządku dziennego. Dziś nie ustalimy już zapewne, czy łamiący prawo funkcjonariusze policji działali na wyraźne polecenie lub prośbę Grabarczyka, czy otrzymali za to korzyść osobistą materialną lub niematerialną ani też czy były na nich naciski. Możemy jednak z całą pewnością stwierdzić, że Grabarczyk wiedział, że doszło do złamania prawa i że odniósł z tego korzyść. A jednak nic nie zrobił. Tak postępuje tylko skończony idiota albo człowiek skrajnie arogancki i przeświadczony o swojej bezkarności oraz o tym, że to państwo ma służyć jemu, a nie on państwu.
Sprawa wyszła na jaw przypadkiem. Przy okazji innych spraw okazało się, że funkcjonariusze policji złamali prawo również na korzyść Grabarczyka. Grabarczyk zyskał status świadka w sprawie, co jest normalną procedurą zanim prokuratura postawi komuś zarzuty. W niektórych przypadkach granica między statusem świadka i podejrzanego jest bardzo cienka. W innych prokuratura specjalnie nie stawia przez jakiś czas zarzutów, co ma podłoże natury procesowej: świadek nie jest stroną, zatem nie ma dostępu do akt. Cezary Grabarczyk złożył zeznania i odmówił komentarza. Oświadczył, że czuje dyskomfort, ale nie poczuwa się do winy. Nie podał się do dymisji. Nie poszedł na urlop bezpłatny. Nie zrobił niczego, co pozwoliłoby choćby stworzyć wrażenie, że nie wywiera wpływu na prokuraturę. Tak postępuje tylko skończony idiota albo człowiek skrajnie arogancki i przeświadczony o swojej bezkarności oraz o tym, że to państwo ma służyć jemu, a nie on państwu.
Również koledzy, a szczególnie koleżanki Grabarczyka w osobach Julii Pitery i Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, zapewniali o jego niewinności. W ruch poszły absurdalne argumenty, że Grabarczyk jest zdrowy i strzelać potrafi. Jest przecież byłym snajperem. Te argumenty byłyby śmieszne, gdyby nie ich przerażające implikacje.
Oto bowiem światło dzienne ujrzała kolejna bulwersująca wiadomość: prokurator, który chciał Grabarczykowi postawić zarzuty, został odsunięty od sprawy.
Od tego momentu nie ma już znaczenia, czy Grabarczyk był winien, czy nie. Czy jest człowiekiem aroganckim, przekonanym o swojej bezkarności i o tym, że to państwo jest dla niego, a nie on dla państwa, czy skończonym idiotą. Czy Grabarczyk jest zdrowy i umie strzelać, czy też ciężko choruje, a o strzelaniu wie tyle, ile zobaczył w kinie. Bez znaczenia jest nawet sam Grabarczyk. Jedyne, co ma dziś jeszcze znaczenie, to fakt, że policja i prokuratura uważają za swoją misję służenie nie obywatelom, a rządzącym naszym krajem politykom. Pod naciskiem lub same z siebie (ta druga ewentualność przeraża mnie bardziej) łamią procedury i mataczą, zacierają ślady, naruszają prawo, wreszcie łamią kręgosłupy ludziom, którzy chcą postępować przyzwoicie w postępowaniach dotyczących nadzorującego ich Ministra.
Jeśli Grabarczyk wiedział, że komisja sfałszowała protokół jego egzaminu praktycznego, który się nie odbył, miał obowiązek złożenia zawiadomienia do prokuratury. Jeśli będąc ministrem dowiedział się, że odsunięto od sprawy prokuratora, który chciał mu postawić zarzuty, powinien żądać postępowania dyscyplinarnego dla osób, które tę decyzję podjęły. Śmieszne są dziś tłumaczenia, że Grabarczyk jest byłym snajperem, a na prokuraturę nie wpływał. Wyłania się z nich obraz policji i prokuratury, które popełniają przestępstwa i mataczą ze służalczości wobec Grabarczyka. I obraz Grabarczyka, który o tym wie i nic nie robi. Przygnębiający obraz stanu polskiego państwa i byłego ministra, który uważa, że to normalne.
I w tym wszystkim przypominają mi się słowa Donalda Tuska sprzed dwóch lat. Słowa o tym, że ktokolwiek złamie dobry obyczaj, pożegna się z wszelkimi funkcjami publicznymi. Czemu o tych słowach nie pamiętała tropicielka afer Julia Pitera? Czemu zapomniała rzeczniczka rządu Małgorzata Kidawa-Błońska? Z jakiego powodu przedstawiciele partii rządzącej uważają za rzecz normalną, że Minister Sprawiedliwości nie zgłasza przestępstwa o którym wie? Że w najlepsze nadzoruje instytucje prowadzące postępowanie karne w sprawach, które go bezpośrednio i personalnie dotyczą?
Czy powodem jest wyłącznie fakt, że Donald Tusk zajęty jest dziś w Brukseli rządzeniem Europą i brak mu czasu na doglądanie naszego polskiego ogródka? Oczywiście nie. Platforma Obywatelska po ośmiu latach rządów stała się partią obywatelską jedynie w wymiarze dotyczącym obywateli będących wpływowymi członkami jej władz. Działacze partii nabrali przeświadczenia, że dopóki żyje Jarosław Kaczyński, oni mogą robić co chcą (lub nie robić niczego), a i tak nie utracą władzy. Platforma Obywatelska żyje dziś w przeświadczeniu, że żadne standardy nie są do niczego potrzebne, a ich łamanie nikomu nie zaszkodzi; że instytucje państwa służą do realizacji ich interesów, a nie praw ogółu obywateli; że skoro potrafię strzelać, to nie muszę zdawać wymaganego prawem egzaminu.
Czekam, kiedy jeden z członków władz PO uzna, że skoro i tak go stać na zakup samochodu, nie musi za niego płacić. I po prostu go sobie weźmie. I zastanawiam się, czy wówczas również obywatele – przerażeni wizją aresztowania o szóstej rano przez chodzące na pasku PiS-u służby – gremialnie pobiegną zagłosować na kolejnego kandydata PO. Bo to właśnie obywatele tego państwa, ludzie biorący udział w wyborach i oddający swoje głosy na ludzi Platformy, ponoszą faktyczną odpowiedzialność za butę, arogancję polityków PO oraz ich przeświadczenie o własnej bezkarności i nieusuwalności.
Pamiętajmy o tym, jeśli nie chcemy, żeby nasze państwo naprawdę przestało istnieć.